Słońce chyliło się ku zachodowi, strażnik na murze postawił kołnierz i zapiął płaszcz.
- Będzie chłodna noc - pomyślał spoglądając na północ. W tym momencie coś przykuło jego uwagę, przymrużył oczy, po czym sięgnął do kieszeni po starą lunetę, którą zaraz przyłożył do oka. Po chwili zabawy i trzęsienia soczewkami udało mu się złapać ostrość.
- Nasi wyjechali, aby rozprawić się z tymi moto-mutantami, powinni już wracać, może to oni.
Z kłębów kurzu i pyłu wyłonił się pojedynczy jeździec na maszynie moto-mutantów. Bez chwili wahania strażnik uderzył na alarm. Ostre uderzenia metalu rozbiegały się po arce, zaraz paru innych ludzi pojawiło się na murze obok niego, sygnał alarmowy ucichł wraz z głuchym łupnięciem opadającej blokady na wrotach.
Jeździec na dwukołowej maszynie pędził na złamanie karku trąbiąc w kierunku zatrzaśniętych wrót, wyglądało jak by dopiero w ostatniej sekundzie zorientował się że brama jest zamknięta. Wtedy to zaczął gwałtownie hamować. Ponieważ przed samą bramą była masa piachu i innego gruzu, jeździec stracił panowanie nad maszyną i wpadł w poślizg, on ślizgając się na plecach w jedną a motocykl w drugą stronę.
Kiedy cały kurz już opadł na placu przed bramą, widać było motocykl wpity w kupę piachu a sam kierowca na czworaka zmierzał w kierunku wrót. Po paru krokach padł strzał z góry, piach sypnął mu prosto w twarz, a z muru słychać było
-Stój! Kim jesteś?!
Człowiek na dole podniósł jedną rękę będąc wciąż na kolanach i wykaszlał jakieś słowa.
- Mów głośniej. Nic nie słychać. - odpowiedzieli mu z góry.
Złapał oddech i łamiącym się głosem krzyknął
- To ja Zed. Nie strzelajcie!
- ... oni wszyscy nie żyją ... - głos mu się załamał i łzy popłynęły mu po twarzy, rozmazując cały pył który się na nim osadził.
Na murze słychać było poruszenie. Po chwili blokada na wrotach zazgrzytała i brama się rozwarła. Przez szczeliną wyszło paru strażników, nie czekając na znak za nimi wylał się cała masa ludzi, w śród nich był boss Marlot który polecił zabierzcie go do środka i zajmijcie się nim, musi nam wszystko opowiedzieć. Dwoje ludzi chwyciło go za ramiona i pomogło mu stanąć na nogi. Zed utykał musiał zranić się jak spadł z motocykla, jego ubrania były popalone a wokół niego roztaczał się swąd spalenizny. Nagle z tłumu wyłoniła się znajoma twarz.
- Zed gdzie jest Fi? Co się stało z Fioną?
- Czy ona..?
-Nie wiem Kyle, ona po prostu nie wróciła. Czekałem na nią i na innych przez pół dnia.
- Nikt się nie pojawił.. - suchy kaszel przerwał mu w pół zdania.
- Dajcie mu wody - usłyszał z tłumu.
Opatrunek uwierał go w nogę, ale teraz przynajmniej mógł postawić na niej pełen ciężar ciała. Świeże ubrania i kąpiel odsunęły wspomnienie spalenizny, tylko żeby było tak łatwo pozbyć się tych obrazów z jego głowy.
- Bolec, Lucy - pomyślał.
Przełknął ślinę przez zaciśnięte gardło i pchnął drzwi do sali zebrań. Pokój był pełen na jego końcu, za wielkim stołem siedzieli Marlot i Johammed. Pokierowano go do siedzenia przy wielkim stole, tak że był skierowany twarzą do obu bossów.
- Witaj Zed - zaczął uśmiechając się Marlot - nie chciałbym, abyś traktowało to jako przesłuchanie, może raczej jako przyjacielską pogawędkę, bo w końcu jesteśmy wśród przyjaciół. Widzisz wszyscy tu zebrani chcieli by usłyszeć od ciebie, co tam się stało.
- Tak!!! Gadaj, gnido, co tam się stało! Co to ma znaczyć, że wszyscy nie żyją, a TY sam wracasz?! - wybuchł Johammed przy okazji soczyście plując w twarz Zeda.
- Uspokój się, mój szanowny kolego - Marlot położył rękę w uspokajającym geście na barku Johammeda - jestem pewien, że drogi Zed sam jest zniecierpliwiony, aby opowiedzieć, co tam się wydarzyło. Czyż nie?
- Tak, jasne, to może zacznę od początku... - W tym momencie Zed poczuł zawirowanie i jak by ktoś ukuł go gorącą szpilką w mózg. Odczucie zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Miał wrażenie że już coś podobnego kiedyś mu się przytrafiło, ale nie mógł przypomnieć sobie kiedy to było, z resztą teraz ma ważniejsze sprawy na głowie.
- Tak od początku. To jak wszyscy wiemy cztery dni temu do naszej arki przyjechały Moto-mutanty z "ofertą nie do odrzucenia", wówczas to wszyscy postanowiliśmy że nie pozwolimy się zastraszać i zaatakujemy pierwsi. Wysyłając mały oddział ludzi. Jako że my nigdy nie obawialiśmy Się wyzwań zgłosiliśmy się pierwsi. Mianowicie mówię o Bolcu, Lucy - na chwilę się zawahał wymawiając te imiona - Fi, Gordonie oraz mnie. Na szczęście nie byliśmy jedynymi którzy tak myśleli. I tak zebrała się ekipa 16 luda. Byliśmy pewni że jak uda nam się opracować dobry plan to nawet tak mała grupa da radę wielkiej bandzie, ponadto mamy przewagę z zaskoczenia.
Zed, nalał sobie wody i rozejrzał się po sali. Przy jednym z pulpitów stał Seraphos skrupulatnie zapisując każde słowo. Ale on szukał konkretnej osoby w tłumie, nie mógł jej wypatrzyć.
- Gdzie ona jest? - pomyślał.
- Droga przebiegała pomyślnie, muszę przyznać że to głównie była moja zasługa. Bolec ze swoim nosem też jest, a właściwie był niczym pies gończy. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się że ich arka to istna forteca. Ustaliliśmy następujący plan. Celem będzie wysadzenie zapasów paliwa, które składują wewnątrz budowli. Aby to osiągnąć grupa dywersyjna musi wyciągnąć znaczną część ich sił w zasadzkę, a pozostali zajmą się sabotażem. Nad pułapką pracował szybki Gordon. Nie znam się za bardzo na inżynierii ale z tego co przedstawił nam Gordon, jeśli tylko moto-mutanci wjadą na tą minę będą mieli naprawdę kiepski dzień. Następnie grupa sabotująca miała czekać na tyłach bazy na sygnał aby wkraść się na teren, odnaleźć zbiornik z paliwem i wysadzić go z bezpiecznej odległości.
To taki był plan. Niestety nie doceniliśmy ich. Już podczas wyciągania ich sił w zasadzkę grupa dywersyjna poniosła spore straty. My mimo to podjęliśmy ryzyko wejścia na teren wroga i przeprowadzenia sabotażu. Nie wiem na co myśmy liczyli, ale ich tam było więcej niż można by się podziewać i zaskoczyli nas podczas wycofywania się. Bolec poniósł ciężkie rany osłaniając nas, Lucy starała się ratować go. Otaczali nas. Niestety tak nas spowolniła ta walka, że nie zdążyliśmy uciec przed wybuchem.
Tu Zed spauzował i wziął łyk wody. Znów dziwne uczucie wirowania i szpila w mózgu, tak jak poprzednio zniknęło w ułamku sekundy. Z tym że zaraz po tym doznaniu Zed zobaczył sylwetkę wychodzącą z cienia za Marlotem. To był Emil, pochylił się do Marlota i coś szepnął mu do ucha. Kompletnie wybity z rytmu i zdezorientowany Zed wrócił do opowieści.
- Nie zdążyliśmy uciec przed wybuchem. Bolec i Lucy zginęli. Nie wiem dlaczego ja przeżyłem.
Zed znów zawiesił głos.
- Nic nie mogłem już dla nich zrobić. Wsiadłem na jedną z maszyn i wróciłem do punktu zbiórki. Tam czekałem przez pół dnia aż ktoś wróci. Nikt nie wrócił. Wówczas zdecydowałem wrócić do Arki.
- Tak, dziękujemy Ci Zed za tą przejmującą relację. Jestem pewien że wszystkie fakty się zgadzają. Teraz musimy postanowić co dalej. - zakończył Marlot.
Marlot wstał od stołu, podszedł do Zeda uścisnął jego rękę i powiedział. - Bardzo mi przykro z powodu straty twych przyjaciół.
Następnie poklepał go po plecach, ściskając go za rękę, przybliżył się i szepnął mu do ucha. - Ja wiem że to ty odpaliłeś paliwo za wcześnie!
- Jeszcze raz dziękujemy ci Zed za twoje zeznania, idź teraz wypocząć do swoich kwater.
Rozdział #5 - rok 0, dzień 23 (wiosna)
Projekt: Rada wróciła do idei wiosennych zasiewów. Tym razem żmudna praca zaczęła przynosić efekty. .
Wydarzenia: Emil i Ingrit odsunęli się od sporów politycznych i poświęcili się piastowaniu noworodka. Zed został dumnym ojcem chrzestnym i nadał dziewczynce imię Guiness.
Podczas pracy nad uprawą Lucy spostrzegła zbliżających się moto-mutantów i w porę podniosła alarm. Mieszkańcy nie dali dojść do głosu przybyszom - Zed i Fi ostrzelali przybyłą delegację zabijając jednego z emisariuszy. Moto-mutanci pośpiesznie wycofali się.
Naprędce zwołana Rada postanowiła (za namową Johammeda) ruszyć w ślad za moto-mutantami i przeprowadzić atak wyprzedzający. Lucy została kierownikiem wyprawy, a pozostali bossowie oddelegowali cześć swoich ludzi do pomocy. Czuły nos Bolca i stalkerskie doświadczenie Zeda pozwoliły grupie bezbłędnie podążyć śladem moto-mutantów i uniknąć niebezpieczeństw Zony.
Późną nocą grupa dotarła do sektora okupowanego przez moto-mutantów. Wstępny rekonesans przeprowadzony przez Bolca i Zeda wykazał, że przeciwnik posiadał znaczną przewagę liczebną i technologiczną. Bohaterowie postanowili przeprowadzić partyzancką atak na zapasy paliwa zgromadzone w bazie. Grupa dywersyjna prowadzona przez Technika Gordona przygotowała improwizowane ładunki wybuchowe i rozmieściła je na drodze prowadzącej w kierunku Arki. Następnie grupa dywersyjna zaatakowała bramę bazy, prowokując moto-mutantów do pościgu zaminowaną drogą. Gordon wykorzystał swoją nadnaturalną szybkość, by zniknąć z pola walki i wystawić ludzi Johammeda na pewną śmierć.
Tymczasem grupa operacyjna dowodzona przez Lucy podkradła się do bazy od drugiej strony. Magnetyczne moce Lucy pozwoliły usunąć stojące na przeszkodzie zasieki i grupa bezproblemowo przedostała się do wnętrza bazy. Kłopoty zaczęły się dopiero we wnętrzu wielopiętrowego garażu, gdzie grupa natknęła się na psy bojowe i ich opiekuna. Po walce Zed nalegał na chwilę odpoczynku. Prośba okazała się brzemienna w skutkach. Grupa została otoczona wewnątrz garażu. Wywiązała sie ostra walka. Gdy część grupy zaczęła uciekać, Zed podpalił zbiorniki. Potężny wybuch zmiótł przeciwników, Lucy, Bolca i ludzi Marlota.
Ocalały Zed czmychnął z bazy na skradzionym motorze, reszta musiała salwować się ucieczką na piechotę. Ostatnie niedobitki partyzanckiej ekspedycji powróciły do Arki dopiero w nocy.
Plotki: -
Wypadki: Gdy bohaterowie przeprowadzali atak na bazę moto-mutantów, Ojciec odszedł.
Żywność: 12
Technologia: 21
Kultura: 5
Armia: 13
Mieszkańcy: 111-2-1-9=99
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz