1 września 2023

Człowiek, który przywiózł GRY

To było na początku lat 80. Na Euroconie w Trieście kupiłem gry planszowe i przywiozłem do Polski. To były gry, które potem zakupił i wydał w „Encore” Adamski. To było dla mnie coś kapitalnego. Grano w Polsce w chińczyka, jakieś bitwy morskie, a tu nagle dostałem gry fantastyczne, o dużym stopniu skomplikowania fabuły. Zaproponowałem, żeby ten temat ruszyć w „Fantastyce”, ale znowu byłem w mniejszości i nigdy z grami tam nie ruszono. Namówiliśmy z Darkiem Toruniem Adamskiego, żeby wydawał gry w „Encore”, co zrobił, zresztą gry tłumaczył dla niego Darek. W tym czasie poznaliśmy niejakiego Piotra Parlewicza, który wrócił z dłuższego pobytu w USA – poznaliśmy go przy innej okazji, w środowisku ludzi zainteresowanych grami komputerowymi; to były czasy „Spectrum” – i u niego w domu zobaczyliśmy po raz pierwszy gry fabularne, amerykańskie wydanie „Dungeons&Dragons”. I to mnie zafascynowało. Odbyliśmy kilka sesji, zaczęliśmy w to grać. Idea tych gier przemówiła do wyobraźni mojej i Darka, uważaliśmy, że to coś genialnego.

Pejzaż z gwiazdami, 2018, Wojciech Sedeńko, rozmowa z Jackiem Rodkiem

Piotr Parlewicz nie jest osobą, którą przeciętny gracz mógłby rozpoznać. Ba, nawet osoby zainteresowane historią naszego hobby mogą nie kojarzyć tego nazwiska. Niemniej jednak to właśnie on wprowadził Jacka Rodka w świat gier fabularnych i bez niego historia polskiego środowiska graczy wyglądałaby z pewnością zupełnie inaczej. 

Jeżeli chcecie poznać okoliczności tego spotkania i inne przygody Piotra w świecie nerdów, zapraszam do lektury.

W wywiadzie Jacek mówi oględnie o "tamtych czasach", czyli o latach 80. Bardzo interesują mnie kulisy tego wydarzenia: jak odkryłeś Dungeons & Dragons? Jak to się stało, że przywiozłeś grę do Polski? Kim w ogóle był ówczesny Piotr Parlewicz?

W wieku 10 lat wyjechałem z rodzicami do USA w maju 1974 roku. Byłem nieśmiałym nerdem, wychowanym w Polsce na filmach z drugiej wojny światowej, więc naturalnie, szybko odkryłem, że istnieją gry symulujące starcia wojenne z tego okresu.

Moją pierwszą prawdziwą grą strategiczną była Richtoffen’s War firmy Avalon Hill. Na początku był to duży wysiłek umysłowy dla mnie, żeby ogarnąć zasady. Z czasem uczenie się zasad gier stało się łatwiejsze.

Richthoffen's Wars (fot. Steve Leonard)

Tak się również wspaniale złożyło, że w tych latach powstały pierwsze komputery domowe, jak Apple, IMSAI, Altair, TRS-80, Commodore PET itd. To też mnie interesowało, niestety nie było nas stać na coś takiego, więc musiałem spożytkować swoją energię umysłową na problemach papierowych.

Będąc pasjonatem science fiction, oglądałem oryginalny Star Trek. I miałem okazję grać na komputerze w muzeum uniwersyteckim w Trek73. To wspaniała tekstowa symulacja walki okrętów w świecie Star Treka. 

W 1975 roku znalazłem w śmieciach w mojej podstawówce CARDIAC computer. To był papierowy symulator superprostego komputera. Bawiłem się tym i dało mi to zrozumienie, jak działają komputery. Chciałem się uczyć programowania, ale niestety kursy w tym czasie nie dopuszczały 12-latków, a ciągle nie miałem własnego komputera.

Tekturowy komputer CARDIAC (Wikipedia)

Potem w middle school (amerykańska 7-8 klasa, odpowiednik gimnazjum) byłem w klubie komputerowym, gdzie miałem okazję pisać własne programy w BASIC. W tym czasie usłyszałem o nowej grze Dungeons and Dragons. Poznałem ją pod nazwą Greyhawk [jeden z settingów D&D]. Kilka książeczek w małym, białym pudełku. Cały ten koncept wydawał mi się niesamowity i tajemniczy. Gdzieś w tym czasie, lub na pierwszym roku high school, zacząłem regularnie grać w D&D. Projektowałem własne lochy itd. Jednocześnie w miarę możliwości kupowałem kolejne gry strategiczne.

W lipcu 1979 roku wróciliśmy do Polski.

Zatrzymajmy się na chwilę i porozmawiajmy o kilku szczegółach. Określiłeś siebie jako nerda - jakie rozrywki fascynowały nerda w peerelowskiej rzeczywistości?

Lubiłem odwiedzać Muzeum Techniki w Pałacu Kultury i Muzeum Wojska Polskiego. Kolekcjonowałem zeszyty o technice wojskowej. Oczywiście miałem też Kapitana Żbika, i bardzo lubiłem Tytusa, Romka i Atomka, oraz Czterech pancernych i Siedemnaście mgnień wiosny (fajny serial wojenny zrobiony przez Ruskich, ale bardzo dobry, pewnie dziś nieznany).

Lubiłem czytać Młodego Technika. W ogóle interesowała mnie technika, nauka i militaria.

Okładka wznowionej Księgi IV - Tytus żołnierzem (PRÓSZYŃSKI I S-KA)

Wyjechałeś z Warszawy do…? Jak odnalazłeś się w nowej rzeczywistości?

Wyjechałem do San Francisco. Na początku było świetnie, były długie wakacje, bo wyjechaliśmy w maju, a następny rok szkolny zaczynał się we wrześniu. Wszystko było wielkie, czyste, kolorowe, tajemnicze, ciekawe, trochę jak film Kingsajz Machulskiego. Gdy wyjechaliśmy Polska właśnie się rozkręcała za Gierka, był relatywny dobrobyt, ale i tak kontrast był ogromny.

Kiedy zaczęła się szkoła, zrobiło się trochę trudniej. Angielskiego uczyłem się trochę w Polsce przed wyjazdem, i trochę w USA z telewizji. Oglądałem ją prawie cały dzień. Star Trek (oryginalny), Mission Impossible (serial), i różne komedie, takie jak Addams Family, Gilligan’s Island, The Munsters, The Flintstones. Gdzieś po sześciu miesiącach pobytu, z tego może trzech w szkole, mówiłem już płynnie po angielsku.

Szkoła była ok, jeśli chodzi o naukę, ale było dużo młodzieży bardzo agresywnej, bez żadnej moralności. W skrócie, byłem bullied. Na szczęście nie byli w stanie osłabić mojej psychiki. Niemniej żyłem w stresie. Inner City Public School, nic dobrego.

Jak wyglądało twoje pierwsze spotkanie z grami?

Wydaje mi się, że w 1974 roku jeszcze nie znałem gier strategicznych. Możliwe, że już zacząłem chodzić do muzeum Lawrence Hall of Science w Berkeley, gdzie miałem okazję poznać komputery. Były to terminale większego systemu. Można było grać na nich w takie gry jak Hammurabi, Eliza, Star Trek, ale moją ulubioną grą był Trek73.

Grało się na teleksie, na papierze. 12 znaków na sekundę. Gra była symulacją dowodzenia flotą statków w bitwie przeciw flocie przeciwnika. Mimo że grało się na teleksie, miała element czasu rzeczywistego, i bierne siedzenie i myślenie kończyło się klęską, gdyż przeciwnicy byli cały czas aktywni. Nie mając komputera, w wolnych chwilach udawałem, że gram w nią na małej maszynie do pisania. Taki kult cargo . ;-)

 Bitwa w Trek73 (screenshot MobyGames)

Brzmi to niesamowicie. Następnie trafiłeś na gry strategiczne?

Chyba w 1975 roku, robiąc coś w domu, pewnie prace domowe, słuchałem radia i przypadkiem trafiłem na talk show, gdzie ludzie dzwonili i rozmawiali o grach Avalon Hill. Zaciekawiło mnie to. W tamtych czasach każdy lepszy sklep mający zabawki miał również półkę z grami Avalon Hill (po 12$).

W końcu zdecydowałem się kupić Richtoffen’s War. Instrukcja była typu fold-out, taka duża płachta papieru poskładana jak mapa. Niezbyt wygodna do czytania. Trochę się namęczyłem, żeby ją przeczytać i zrozumieć, ale gdy w końcu mogłem sobie polatać tymi samolotami po mapie, to było super. Zacząłem wymyślać własne dodatkowe przepisy, żeby móc na przykład lądować na polu.

Richtoffen’s War pozwalało na samotną grę, ale do większości strategii potrzeba partnera. Grałeś z kolegami?

W 1976 roku w sklepie z grami była lista osób szukających przeciwników do gier strategicznych. Zadzwoniłem do jednej osoby i umówiliśmy się na spotkanie. Tata mnie zawiózł, zobaczył, że jest ok. Mój przeciwnik, Paul, był sierżantem US Army, miał koło 40-stki, dwie córki, syna, żonę i dwa psy rasy borzoi. Był to świetny człowiek, Niemiec z pochodzenia, na emeryturze został księdzem w kościele episkopalnym.


Od tego czasu często spotkaliśmy się i graliśmy w różne gry, głównie produkcji Avalon Hill i SPI. Zdarzało się czasem zagrać w gry lekkie jak London Cabbie. Pamiętam, że często graliśmy w Panzer Leader, w Starship Troopers, ale najlepszą ze wszystkich gier, jak dla mnie, był Squad Leader.
Ołtarzyk zabytków (archiwum Piotra)
Oryginalny SL to było coś genialnego. Instrukcje “programowane”, jak to nazywali, czyli można przeczytać kilka kartek i grać w scenariusze 1 i 2, potem nastepnych pare kartek i scenariusze 3 i 4 itd.
Następnie wydane zostały rozszerzenia: Cross of Iron i Crescendo of Doom. Wydaje mi się, że doszliśmy gdzieś do połowy CoI. Pamiętam jak bardzo lubiłem grać w SL i ogólnie w gry taktyczne, a nie lubiłem gier w skali operacyjnej.  

Inne gry warte wspomnienia?

Inne gry, w które grałem w tamtych czasach to: Submarine, Arab Israeli Wars, Midway, Invasion Crete [Air Assault on Crete/Invasion of Malta], Fast Carriers, John Carter, Victory in the Pacific, The Russian Campaign i wiele innych.

Kupowałem również tanie ($2.95) gry firmy Metagaming, między innymi autorstwa Steve’a Jacksona. Chyba wszystkie były science fiction. A najsławniejsza to chyba OGRE i jej rozszerzenie zatytułowane G.E.V.

Okładka OGRE (fot. THE MAVERICK)
Pod koniec pobytu w USA zaprenumerowałem pismo Ares z firmy SPI. Wcześniej miałem prenumeratę Strategy & Tactics, z którego to miałem kilka ciekawych gier, takich jak Armada, Monte Cassino [The Battle for Cassino] i kilka innych.

A jak w końcu odkryłeś D&D? Jak wyglądały pierwsze sesje?

W mojej szkole (middle school) w USA słyszałem jak niektórzy uczniowie rozmawiali o swoich przygodach rozgrywanych w tej grze. Zaciekawiło mnie to i znalazłem sklep z grami. Nawet dwa takie sklepy - Games and Glass oraz The Gambit. Często do nich chodziłem. W końcu kupiliśmy sobie niezbędne książki. Ja zacząłem być Dungeon Masterem. Jak miałem 13-14 lat, to ta wiedza wchodziła do głowy bez wysiłku. Projektowałem lochy, przygody itd. Starałem się przygotować tak, aby gracze się nie nudzili. Zaraziłem tym również najlepszych kolegów. Może byliśmy jak te chłopaki z serialu Stranger Things. ;-)

Reklama Games and Glass (San Francisco Bay Guardian 1978-10-05)
Oprócz D&D grałem też w grę Realm of Yolmi. To bardzo fajna gra postapokaliptyczna z dużą dozą czarnego humoru. Kupiłem ją za jakieś 10 albo 20 dolarów. Nawet ją zabrałem do Stanów, kiedy ponownie wyemigrowałem, ale potem zobaczyłem, że ktoś jej poszukuje na ebayu, i sprzedałem. Chyba za 130 dolarów plus przesyłka do Australii. Fajnie, że trafiła do kogoś kto ją tak wysoko cenił. Ja wtedy zupełnie nie miałem czasu na granie.

Byłeś na jakimś konwencie?

Byliśmy razem z Paulem na jednym w Santa Clara w 1978 lub 1979 roku [być może był to Pacificon]. Tam nauczyłem się grać w Realm of Yolmi 2ed. i kupiłem zestaw, o którym wspomniałem wcześniej. Ktoś też prezentował prymitywną symulację walki czołgów na jakimś systemie mikroprocesorowym. Niestety nie miałem czasu się przyjrzeć temu bliżej.

Okładka The Realm of Yolmi 2ed. (fot. Hans Messersmith)

Myślę, że możemy przejść do czasów twojego powrotu do Polski. Czy był to ponowny szok kulturowy? 

Powróciliśmy do Polski 22 lipca 1979 roku . Śmieszna data, nie? Na początku wydawało się, że jest nieźle. Mieszkałem w Warszawie i wydawało mi się, że nie było tak bardzo inaczej niż w USA. Poszedłem do Liceum Zamoyskiego, gdzie byłem w klasie mat.-fiz. Bardzo lubiłem fizykę i byłem z niej dobry, a matmę byłem w stanie przejść jako tako. Niektóre działy matematyki były ciekawe i wydaje mi się, że w USA całki i różniczki są naczane dopiero na studiach.


Największy problem miałem z chemią. W USA w ogole nie bylo takiego przedmiotu w podstawówce i middle school, a w high school (odpowiednik liceum) byłem tylko przez rok i też nie było chemii. Po pierwszej kartkówce z chemii pani profesor wezwała rodziców na dywanik. Myślała, że sobie z niej kpię. Mój brak znajomości podstaw był aż tak rażący. Musiałem brać korepetycje przez pół roku. W końcu nadgoniłem zaległości i chemię zaliczyłem z niezłym wynikiem.

Piotr na szklanym ekranie (archiwum Piotra)

Ciekawe jest, że fizyki też nie miałem w szkole w USA, ale nasz nauczyciel był doskonały. Miałem zaszczyt być uczonym przez prof. Maćka Jenike. Najlepszy nauczyciel na świecie! Miałem też jakiś taki fizyczny umysł, że wszystko wydawało mi się bardzo logiczne i łatwo było zrozumieć i zapamiętać. Zadania z Zillingera robiłem z przyjemnością. 

W liceum ciągle byłem nieśmiały. Przez większość szkoły średniej nie miałem dobrego komputera, więc skupiłem się na nauce i graniu.

No właśnie. Nauka nauką, ale rozrywka też jest ważna. Pokazywałeś swoje gry kolegom? Jak na nie reagowali?

Gdy wróciłem ze Stanów, ciągle byłem nieśmiałym nerdem, więc miałem mało znajomych. Za to byli to dobrzy znajomi. Pokazałem im moje gry. Bardzo im się spodobały. Jeden z nich bardzo polubił Fast Carriers i pożyczył tę grę na kilka lat. Ciekawe, bo ja byłem w klasie z niemieckim, a instrukcje oczywiście były po angielsku, ale jakoś sobie kolega poradził. Może dzięki wstępnej rozgrywce ze mną?


Chyba najwięcej grania w Polsce odbyłem właśnie w trakcie lat licealnych. Graliśmy w Fast Carriers, Armadę, Monte Cassino, Panzer Battles, Berlin '85, France 1940 i może w Squad Leadera. W kilka gier science fiction z magazynu Ares i w super grę The Creature that ate Sheboygan. I chyba w Speed Circuit. Miałem jeszcze parę innych gier, ale całkiem już zapomniałem, czy w nie też graliśmy w liceum.

Fast Carriers (fot. BGG)

Wcześniej wspomniałeś o prenumeracie czasopisma Ares. Pierwszy numer ukazał się dopiero w 1980, także Berlin ‘85 to gra 1980 roku…

Na szczęście udało się prenumeratę zaktualizować tak, aby Ares przychodził do Polski. Więc dalej dostawałem gry sci-fi takie jak BSM Pandora, Citadel of Blood, Albion, Star Trader. Podobnie było ze Strategy & Tactics. Przez mniej więcej rok po powrocie do Polski dostawałem jeszcze magazyny z grami.

Wiele z tych gier pożyczyłem Jackowi i jego współpracownikom, dzięki czemu powstały ich polskie wersje. Były to świetne, dopracowane gry, co dało szansę nowym graczom w Polsce zacząć na dobrym poziomie. W tamtych czasach Polska nie brała udziału w patentach zachodnich*, więc kopiowanie było zupełnie legalne.

*[W Polsce do 1994 roku nie obowiązywało prawo autorskie, ale niektórzy autorzy próbowali zgłaszać projekty gier do Urzędu Patentowego]

Okładka piątego numeru magazynu Ares z grą Citadel of Blood; w Polsce została wydana jako Labirynt Śmierci (oryg.il. Barclay Shaw, skan Kim Beattie)

Twoje spotkanie z Jackiem niewątpliwie wpłynęło na rozwój hobby w Polsce. Pamiętasz szczegóły?

Próbowałem zrobić timeline wydarzeń i wyszło mi, że musiałem Jacka poznać koło 1981 lub 1982 roku. Niestety nie pamietam, jak sie spotkaliśmy. Miało to chyba związek z pismem Fantastyka i jego kolegą i współpracownikiem, Darkiem [Toruniem]. Albo komputerami.

Po przyjeździe do Polski udało mi się kupić komputer Sinclair ZX80. Byłem członkiem klubu Abakus prowadzonego przez Leszka Wilka. Pan prezes organizował pokazy, gdzie spotykaliśmy wiele zainteresowanych komputerami osób. Był to wspaniały czas, gdy ludzie byli zafascynowani tymi słabymi komputerkami. Chyba czuli, że to wierzchołek góry lodowej nadchodzących zmian. Możliwe, że na którymś ze spotkań poznałem Jacka albo Darka i jakoś się zgadaliśmy, że interesujemy się grami.

Nie dam głowy, ale wydaje mi się, że Jacek też miał Spectrum i wymieniliśmy się grami. Oczywiście polegało to na wspólnej sesji kopiowania gier przy użyciu genialnego programu Copy-Copy Tadeusza Wilczka. Wydaje mi się, że bardzo lubił grę Tir Na Nog.
Logo artykułu Leszka Wilka o tworzeniu klubów komputerowych (Bajtek 1986-01)

Dobrze, a jak to było z D&D?

Z USA przywiozłem moje ulubione gry, w tym AD&D (Advanced Dungeons & Dragons). Niestety nigdy nie posiadałem tych małych, białych książek - teraz są warte całkiem sporo.


Za to miałem komplet książek do AD&D z 1979 roku i wydaje mi się, że również je udostępniłem kolegom. Niestety zaginęły gdzieś na przestrzeni dziejów. Może pożyczyłem je Jackowi? Nie pamiętam. Oni bardzo weszli w D&D, a ja miałem moje komputery i naukę w liceum. Chyba tylko raz z nimi grałem w D&D. W Polsce w ogóle grałem w D&D może ze dwa razy. Więcej okazji do gry miałem w gry strategiczne. 

Okładka podręcznika Mistrza Podziemi do AD&D z 1979 (oryg.il. David C. Sutherland III, skan Wikipedia)

Czy miałeś jeszcze później kontakt z Jackiem albo innymi graczami z tego okresu?

Tak, graliśmy kiedyś razem w oryginalnego Gwiezdnego Kupca, którą potem wydali po polsku. Bardzo mi się ta gra podobała, miala świetny mechanizm symulujący rynek.


Udało mi się też zagrać z Jackiem w Berlin ‘85 z SPI. Graliśmy w jakimś klubie ZMP czy czymś podobnym, więc było śmiesznie, bo to taki owoc zakazany za komuny. Zachodnia gra o sowieckiej inwazji na Berlin rozgrywana na terenie pro-komunistycznej organizacji młodzieżowej. Kwintesencja tamtych czasów.


Spotkaliśmy się również w ramach hobby komputerowego. W późniejszych latach poświęciłem się bardziej pracy, komputerom i nadrabianiu zaległości imprezowych z młodszych lat. Wtedy już właściwie się nie spotykaliśmy. Moim następnym komputerem było Atari 520ST, na które zarobiłem, pracując nad interfejsem MUEL-85.

Bitwa o Berlin (fot. tklemme)

Masz jeszcze jakieś wspomnienia dotyczące gier?

W 1988 skoczyłem do Londynu dzięki firmie Concordia. Na miejscu kolega z wydziału poradził mi, że lepiej zostać w Londynie, niż pracować na farmie. I tak zrobiłem. Zmywałem naczynia, nosiłem jedzenie w taniej knajpie. Od szóstej do szóstej. Dobrze było tak popracować, żeby docenić swoją sytuację życiową. I tam za zarobione grosze kupiłem grę Paranoia (RPG o techno-dyktaturze z dużą dozą humoru - teraz wydaje się, że świat idzie w tą stronę naprawdę).

Więc nadal ciągnęło mnie do grania, ale nie było na to zbyt wiele czasu, i pamięć już nie była taka jak u 13-latka. Tym niemniej pamiętam, że grałem w Paranoię kilka razy ze znajomymi. 

Okładka pierwszej edycji Paranoii (oryg.il. Jim Holloway, fot. rpgcache)

Pamiętasz jakieś szczególne zdarzenie lub okres, po którym gry przegrały z komputerami?

Kiedy byłem w czwartej klasie, w 1982 roku, zaczął się stan wojenny. Ponury, smutny czas. Z optymizmu i nadziei gwałtowny upadek. Tego roku  trochę się rozchorowałem i spędziłem chyba miesiąc w szpitalu, gdzie niestety zgubiłem kilka minigier SPI. Na szczęście udało mi się zdać maturę mimo choroby. Niestety wynik egzaminu wstępnego był taki, że musiałem zacząć [studia] w styczniu, nie we wrześniu, ale to mi nie przeszkadzało.


Wydaje mi się, że wtedy już miałem Spectrum i zgłębiałem go z wielka pasja. ZX Spectrum 48K to był niesamowity postęp technologiczny względem ZX80. Na początku było granie, potem zacząłem programować. Najpierw zabawa w BASICu i w Pascalu, potem przerzuciłem się na assembler.  

ZX Spectrum w pełnej gamie kolorów (fot. Bill Bertram)

Bardzo lubiłem fizykę, ale wszyscy poznani pracownicy [Wydziału Fizyki] mnie straszyli, że zarabiają grosze i  to nie jest życie. Stwierdziłem, że lepiej być informatykiem. A ponieważ już wtedy miałem spore doświadczenie w budowaniu urządzeń dla Spectrum, poszedłem na elektronikę, specjalność informatyka. Okazało się, że nie była to najlepsza decyzja. Ja lubiłem i byłem dobry z logicznego budowania układów cyfrowych. Nie znałem i nie chciałem znać, co się dzieje w środku. Natomiast, na elektronice analogówka to była podstawa. A ja nie miałem zupełnie głowy do tego. 

Zdecydowałem się przenieść na bardziej teoretyczny Uniwersytet Warszawski. Tam było lepiej, chociaż momentami zbyt abstrakcyjnie. Niestety to był szok kulturowy i mimo kilku lat pobytu w Polsce nie byłem przygotowany na to, jak niektórzy asystenci traktowali studentów. Kompletny brak elementarnego szacunku dla człowieka. Student mógł czekać w poczekalni godzinami na spotkanie z promotorem. 

Wspomniałeś o MUEL-85. Co to był za wynalazek?

Dzięki kontaktom taty udało mi się zakupić NRD-owski napęd dyskietek 5.25". W 1983 lub 1984 roku zacząłem współpracować z rzemieślnikiem, Grzegorzem Zawadzkim, który umiał wszystko zbudować i zaczęliśmy projektować interfejs do tego dysku dla Spectrum. Grzegorz prowadził firmę MUEL - Montaż Urządzeń Elektronicznych. 

Oferta firmy MUEL (Komputer 1986-12)

Dołączył do nas bardzo sympatyczny i inteligentny docent z Politechniki, Andrzej Więckowski. Wspólnymi siłami udało się zbudować świetne urządzenie. Mieliśmy nawet występ w telewizji w Sondzie i w jeszcze innym programie, gdzie demonstrowaliśmy nasze dzieło. Myśle, że te sukcesy bardzo mnie podbudowały i dały mi tyle nowych komputerowych tematów do rozwijania, że już nie starczyło czasu i energii na mniej ekscytujące papierowe przygody. 


Te wysiłki po godzinach (często pracowaliśmy do 1 rano, w dzień szkolny) nieco źle wpłynęły na moje wyniki na wydziale. A na dokładkę miałem się za taki talent, że trochę zapuszczałem naukę. Nie miałem problemów z przedmiotami informatycznymi, ale zawaliłem podstawy teorii obwodów oraz teorie półprzewodników. Po prostu nie interesowało mnie to w ogóle. Zawsze ciężko mi było sie uczyć czegoś, co wydawało mi się zbędne dla mnie.

Wielka trójca - od lewej Grzegorz, Piotr i Andrzej (archiwum Piotra)

Jak wyglądał podział obowiązków podczas pracy nad interfejsem?

Grzegorz zajmował się hardwarem - projektowaniem i produkcją płytki. Andrzej odpowiadał za integrację z istniejącym kodem Spectrum. Do mnie należało projektowanie cyfrowej części interfejsu: sterowników do kontrolera dysków i kontrolera portów (8255), systemu plików, funkcje podstawowe (kasowanie, tworzenie, zapisywanie plików).

Już chyba nie byłeś takim nieśmiałym nerdem, ponieważ zacząłeś publikować artykuły w prasie komputerowej. Jakie były kulisy tych publikacji? 

Koło 1984 roku zacząłem być trochę znany w kręgach dzięki MUEL-85 i doszło do współpracy z redaktorem Piotrowskim z czasopisma Informatyka. On mi dawał tematy, a ja pisałem artykuły. Najpierw to była kolumna o mikrokomputerach w Informatyce, a potem powstał Mikroklan, kolorowy magazyn, gdzie też się udzielałem.

Omówienie systemu MUEL-85 w magazynie Mikroklan (Mikroklan 1986-03)

Obecnie w Polsce jest dość silny ruch retro w temacie komputerów. Myślę, że twoje przygody komputerowe byłyby ciekawe dla tej społeczności. 

W USA też jest taki trend. Widzę sporo kanałów na youtube na temat Z80 i innych starych procesorów. Ja sobie zbudowałem dwa takie małe komputerki, jeden Z80 MBC2 i drugi Tiny68K z Motorola 68000, na którą kiedyś pisałem BIOS do płyty procesora w standardzie VME. To robiłem mniej więcej w 1991 roku w legendarnej firmie S.E. Microvex. To był skrót - Studio Ekspertów Michał, Christopher, Włodzimierz i inni eksperci. Nie wiem czy ktoś o niej pamięta, ale ja owszem. Dużo fajnych wspomnień.


Dzięki Microvex udało mi sie wyjechac do USA na krótką delegacje szkoleniowa do firmy Sequoia. To był 1992 rok i ta podróż odnowiła we mnie marzenie powrotu do USA. Tak się złożyło, że w hotelu, gdzie mieszkałem, odbywał się konwent gier strategicznych, ale wtedy moja głowa była całkiem w komputerach, i zerknąłem tylko na imprezę. 

Reklama Microvexu - seminaria dla fachowców  (Komputer 1989-10

Kolejna ciekawostka z tamtych czasów. Mój kolega pracował w firmie robiącej kompilator języka opisu sprzętu VHDL, a w tamtych czasach na VHDL było nałożone ścisłe embargiem. Czyli jakaś firma amerykańska (wiem, że prowadzona przez Polaka) dała specyfikacje VHDL (mimo embarga) komuś w Polsce, żeby zbudował kompilator – i tak się stało. Polska eksportowała produkt, którego nie wolno jej było importować. Choć może to już nastąpiło po 1990 roku, jak się wszystko otworzyło.


W 1992 roku założyłem własną firmę z kolega z Microvexu i zaczęliśmy pracować dla amerykańskiej firmy CrossZ. Następne 15 lat, kiedy pracowałem dla CrossZ, było najbardziej satysfakcjonującym zawodowo okresem w moim życiu. W 1997 roku CrossZ chciało wejść na giełdę i ściągnęli kilka ekip programistycznych do Nowego Jorku, w tym i mnie.

Czyli komputery zatriumfowały. Nie myślałeś, żeby wrócić do papierowych gier?

Dopiero teraz, kiedy moje dzieci już dorosły, mam okazuje wrócić do gier strategicznych. Tu w USA jest tzw. Drugi Złoty Wiek gier strategicznych. Jest dużo firm i produkują dużo świetnych gier. Myślę, że to moje pokolenie nakręca ten biznes, bo młodzi się tym nie interesują niestety. Na konwencie było powiedzmy 200 osób, z czego może 5 ludzi poniżej 40-stki. Wśród których były, o dziwo, dwie młode dziewczyny. A reszta to starzy, biali faceci.

Kolekcja materiałów do nowoczesnego Squad Leadera: ASL i ASLSK (archiwum Piotra)
W co aktualnie grywasz?

Najczęściej gramy z kolegą w Combat Commander oraz w Advanced Squad Leader Starter Kit.


Mogę podpaść niektórym, ale co tam. Teraz będzie kontrowersyjnie. ASLSK ma fatalnie napisane instrukcje. Ktoś wpadł na pomysł, żeby wziąć uporządkowane instrukcje ASL i zrobić z nich “strumień świadomości”, gdzie paragrafy potrafią się ciągnąć przez kolumnę lub dwie. Dla mnie to jest przesada. ASL ma chyba najdłuższe instrukcje w historii gier. W ASLSK próbowali odcedzić najniezbędniejsze rzeczy, ale organizacja jest fatalna. Tak czy siak, wolę SL, tam grało się szybko i ciekawie. W ASL ciągle trzeba sięgać do instrukcji albo dzwonić na hotline do naszego lokalnego eksperta. System wielostopniowego ognia defensywnego w połączeniu z Rate of Fire daje czasami skomplikowane sytuacje. Trzeba się zdecydować, czy chcemy grać, mieć fun, bawić się w wojnę, czy chcemy precyzyjnie symulować rzeczywistość, bez względu na koszty obliczeniowe naszego mózgu. 


Ciągle brakuje mi czasu i energii, żeby uczyć się nowych gier, chociaż czasami do tego dochodzi. Podoba nam się seria gier z Revolution Games, tak zwany chit-pull system obecnych w grach Poland Defiant, Konigsberg, Narva.

Półka fajnych, współczesnych gier (archiwum Piotra)
Czy masz jeszcze jakieś growe artefakty z dawnych lat?

Owszem, posiadam Squad Leadera i rozszerzenia. Niestety, dawno temu pożyczyłem komuś ten komplet w Polsce. Gdy parę lat później zajrzałem do środka, okazało się, że wiele żetonów było przyklejonych do taśmy i nie dawało się odkleić bez zniszczeń. Na szczęście ostatnio udało mi się znaleźć oryginalny, niewypchnięty i w sklepie kolekcjonerskim za 10$ .

I nawet zagrałem w pierwszy scenariusz, faktycznie gra się o wiele szybciej niż ASLSK. Grałem tymi starymi zniszczonymi pionkami, bo szkoda mi było wybijać nowe z tego wspaniałego znaleziska.

Mam też Richtoffen’s War i Speed Circuit. Chyba też Panzer Leadera

Dobrze wiedzieć, że po latach wróciłeś do papierowego hobby.

Moim zdaniem moje zamiłowanie do gier strategicznych i informatyki ma wspólny korzeń. Po prostu lubię poznawać mechanizmy działania systemów i na nie wpływać.

Bardzo dziękuję za arcyciekawą rozmowę i poświęcony czas w imienu moim i czytelników. Życzę wielu udanych batalii!
Piotr na pokładzie Enterprise (archiwum Piotra)

___

Dziękuję również Sejiemu za pomoc przy redagowaniu materiału.
___

Mamy wiele białych plam w polskiej historii gier towarzyskich. Braki staram się wypełnić wspomnieniami ówczesnych fanów oraz informacjami z czasopism, katalogów, kronik czy informatorów konwentowych. Osoby chcące podzielić się wszelkimi informacjami zapraszam do kontaktu!





3 komentarze: