30 sierpnia 2014

Oczy Węża #8 - Córa Zatracenia


Ostatnie kilka tygodni spędziłem szukając syna niejakiego Irvina Blacklunda, biznesmena z Dallas. Odnalazłem "zgubę", lecz sprowadzenie jej do domu przerastało możliwości skromnego szamana. Blacklund nie poskąpił grosza, by sprowadzić mi współpracowników (ponoć zaprawionych w boju).

Sonia i Jesse, iście piekielny duet, zawitali do biura Blacklunda z zapachem potu, dynamitu i taniej whisky. Wiedziałem, że się zgodzą - co najmniej jedno z nich nie śmierdziało groszem, a na tej piekielnej prerii za wszystko lepiej uregulować rachunki do końca. Chociaż obrzucili mnie sceptycznym spojrzeniem, nie przejąłem się ani trochę. Prędzej czy później polubią mnie - trudno nie lubić człowieka, który daje szansę na pozostanie na tym padole łez, krwi i potu.


Podróż do oddalonego o cztery dni Derby's Ford była sielanką - raz w kurzu, raz w błocie. Poznaliśmy się lepiej. Jesse - alkoholik, dobry człowiek w objęciach manitou whisky. Nie wiem, co go pchnęło w ramiona demona - zapewne przeszłość, może kobieta albo zmarły przyjaciel. Sonia - zachłanna, zapewne szulerka, dobre ciuszki, wygodne buty, gruba sakiewka... i to spojrzenie pełne ciekawości. Też ma swojego diabła, słyszałem jak szepcze.

Trzeciego dnia podróży towarzyszyło nam uczucie jakby coś za nami podążało. Nieznośny turkot z głębi ziemi - ustawał, gdy nasłuchiwaliśmy. Jak później dowiedział się Jesse, nieraz potężne bestie glizdowate podążają za podróżnikami  na prerii. Nas nie zaatakowały. Może to dobry omen, hehehe...

Czerwone niebo to też dobry omen (CC-BY-NC-SA carpetfibres)
Wreszcie dotarliśmy do Derby's Ford miasteczka jakich wiele - jedno skrzyżowanie na szlaku handlowym zaowocowało dwoma hotelami, jak i niezłą spelunką. Doskonała organizacja moich towarzyszy ujawniła się szybko po przyjeździe. Jesse rozbierał się przed starszą panią w prywatnym lokalu i wedle tego, co mówił oboje byli zadowoleni. Sonia zaś znikła w hotelowym pokoju, którego głównym wyposażeniem było wielkie łoże z baldachimem. Ja zatopiłem ciało w bali gorącej wody zostając wspaniale obsłużony przez młodą, drobniutką i strasznie zawstydzoną służkę. Nic co piękne nie trwa wiecznie - podając mi ręcznik Sonia przypomniała o obowiązkach. Wciąż nie wiem, co ją tak ciekawiło: moje ciało czy blizny, którymi jest pokryte.

Jak ustaliłem wcześniej, Christopher, syn Blacklunda, przebywał w Kościele Ognia, sekcie prowadzonej przez Lady Cynthie Caster. Siedziba sekty znajdowała się trzy mile za miastem. Miejscowi nie narzekali specjalnie na sąsiadów, którzy zachowują spokój, płacą za towary i raczej nie opuszczają farmy.

Co ciekawe, gdy trzódka Lady Caster pojawiła się w okolicy, miejscowy ksiądz zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka. Rozmowa z księdzem niewiele dała. Gdy odprawił nas sugerując powrót rano, wyruszyliśmy na nocny zwiad na farmę Ognia. Udało się nam podsłuchać, że niebawem wyruszają na rytuał oczyszczenia. Coś o tym chłopak wspominał w liście do ojca - że odkupi winy za stratę matki.

Uwolnienie Chrisa z mocy Lady nie było łatwą sprawą. Podczas narady padało wiele pomysłów i co najmniej połowa dotyczyła spalenia, a to kościoła, a to całej farmy. Albo małego powstania miasteczka z księdzem na czele, gdyż klecha zdawał się odzyskiwać wigor słuchając naszych planów.

Jesse i Szaman zacieśniają więzi z Matką Ziemią (CC-BY-ND Yan R.
W końcu doszliśmy do porozumienia. Zabraliśmy księdza i ruszyliśmy otwarcie na farmę, jak się okazało już opuszczoną. W trakcie przeszukiwania natrafiliśmy na miejsce po dziwnym rytuale. Tam zaatakowały nas psy - psy, które uprzednio zostały wypatroszone, a ich ciała ponownie przywrócone do życia diabelską sztuczką. Zmagania były wielkie i dla spokoju ducha, żeby piekielne psy więcej nie powstały z martwych, puściliśmy dom Lady Caster z dymem. Niech się pali - hehe - z drugiej strony to ona jest ta od ognia...

Ruszyliśmy śladem sekty i po niedługim czasem wpakowaliśmy się w kolejną pułapkę. Szybka reakcja towarzyszy plus celne strzały powalające przeciwników przemówiły części napastników do rozsądku i rozproszyły wiedźmi czar. Dalszy pościg wyprowadził nas na głęboka prerię, gdzie rytuał oczyszczenia już trwał. Lady coś mamrocze, wyznawcy powtarzają pląsając dziko, a nam czas się kończy.

Jesse bez wahania wpakował w czarownicę i jej rewolwerowca tyle ołowiu, że udźwignąć byłoby ciężko. Sonia i dynamit w jej rękach przynosili równo zamieszanie i spustoszenie. Ja dałem się porwać duchom natury i w dzikim tańcu uwolniłem kilku z mocy czaru Lady. Krew, którą przelałem, pozwoliła ocalić kilka dusz. Ksiądz napełniony boską mocą nawracał opętanych i w końcu zabił tą przebrzydłą dziwkę, której zbrodnie prześladowały go od młodości. Mam nadzieję, że w końcu znalazł ukojenie, którego próżno szukał w kościele.

Szaman Siudym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz