- A dla kogo ten wywiad? – To jest dla czytelników dziennika wieczornego. – O, to bez kozery powiem pińćset trupów było! (1) |
Drodzy czytelnicy,
Wielu z was zapewne znana jest historia straszliwego Monstrum z Yellow Rock, która rozeszła się szerokim echem wśród mieszkańców okolicznych osad i miasteczek. Jako że większość z Was zna ją jedyne z plotek i opowieści przekazywanych z ust do ust, to by uniknąć dalszych nieporozumień i wyjaśnić wszelkie nieścisłości, Wasz niestrudzony reporter udał się na miejsce zdarzenia, by na własne oczy je obaczyć i wypadki opisać, byście i wy za jego pośrednictwem mogli dowiedzieć się prawdy.
Historia zaczęła się, gdy grupa podróżnych zawitała do Yellow Rock, by w tamtejszych saloonach zaznać uciech cywilizacji i oderwać się od trudów i znojów tułaczego życia na Dziwnym Zachodzie. "Od razu wiedziałam, że jest w nich coś" - zwierzyła się panna Susan, stała bywalczyni saloonu Miners Paradise. "A i na mnie jeden z bohaterów od razu zwrócił uwagę..." - dodała trzepocząc rzęsami. "Była wśród nich i niewiasta" - dodał właściciel Joachim. "Ubrana nieskromnie, ale w jej spojrzeniu było coś, co kazało wszytkim chłopa zachować swoje sprośne komentarze dla siebie" - zaśmiał się. "Whisky pili, co ich guście dobrze świadczy, bo jak wiadomo najlepsza whisky po tej stronie Gór Skalistych jest tylko w Miners Paradise! Nie mamy tu wielu przyjezdnych, więc ci natychmiast zwrócili nasze zainteresowanie. Tak jak ten oficer, co tu był nie wiadomo skąd przyjechał parę dni wcześniej. Brata szukał, czy coś takiego. Cichy taki i niepozorny, ale co wieczorem, pokazał to byś pan nie uwierzył!".
Podróżnicy spędzili tam dzień, a byli wyraźnie zainteresowani działaniami lokalnych poszukiwaczy złota. Dowiedziałem się, że za bliżej niesprecyzowaną kwotę nabyli świetnie rokującą na działkę nad strumieniem. "Uni tak se gadali, alem jo wiedzioł, że to spece som i na interezie siem znajom. A żem stary już i swojom robotem zrobił, to żem im te działkę odsprzedoł. Za ile nie powim, bom ja nie papla jaka, ino biznesmen prawdziwy." - wyjaśnia starszy dżentelmen znany okolicznym jako Dziadek. Podróżni wrócili wyraźnie zadowoleni z wizyty w nowo nabytej posiadłości i zasiedli do świętowania udanej transakcji, co miało swoje reperkusje w późniejszych wydarzeniach.
Działka jak marzenie (2) |
O relację z tamtego pamiętnego wieczoru poprosiłem szeryfa Billa O'Briena. "No się zaczeło od tego, że pan Discroll raczył się ze wszytkimi podzielić niepochlebną opinią o jednym z przyjezdnych - niejakim czerwonoskórym zwanym przez wszystkich "wodzem". No i stajenny przyleciał tu do nas wrzeszcząc, że kłopoty będą. No to my w trymiga to saloonu pobieżeli, a jak my tam dotarli, to pan Discroll już na barze stał i butelki na łbie pana Wodza rozbijał." Według opinii naocznych świadków Wódz rozsierdzony pogardliwą, jego zdaniem, opinią pana Discrolla, nauczkę chciał mu dać i lanie spuścić. Posmakowawszy rzekomo wody ognistej tomahawkiem żwawo wywijał, duchy przodków wzywał i na pana Discrolla szarżował. "Na plecach wisiał mu ten chłopak, co to ze mną w karty wygrał." - relacjonował jeden z poszukiwaczy złota. "Ja sam żem go paru sztuczek nauczył, to i wygrał. Szczęście początkującego" - zaśmiał się. "No, ale co mizerna chłopina może takiej górze mięsa zrobić - ot, zamachnął się pan Wódz i chłopak podłogę tyłkiem wytarł aż miło."
Nie udało się ustalić, co stało się dalej, bo każdy z obecnych miał na ten temat inne zdanie. Wiadomo jednak, że gdy szeryf z pomocnikami wkroczył do saloonu pan Discroll już nieprzytomny leżał, a klęczała nad nim pani Sonia. "Zastosowaliśmy areszt prewencyjny w celu zapewnienia bezpieczeństwa naszemu czerwonoskóremu gościowi, bo tutejsi ludzie prości i do linczu skorzy. No i tylko cudem bez rozlewu krwi się obeszło, bo pan Discroll, jak wszyscy widzieli, to strzelec wyborowy, co równych sobie nie ma, i jakby broni dobył to oj..." - relacjonował szeryf O'Brien. "No to we trzech żeśmy pana Wodza do aresztu zawlekli, w celi zamkli i dopiero rano wypuścilim."
Zgody co do wydarzeń z następnego ranka także brak, bo i świadków naocznych mało. Szeryf, pan Discroll i Wódz, najwyraźniej już pogodzeni i w dobrej komitywie, na miejscu zbrodni haniebnej się znaleźli. Wedle raportu lokalnych władz bestia straszliwa jednego z mieszkańców miasteczka w jego własnym domu rozszarpała, krwią ściany i sufit uwalała, belkę od drzwi przegryzła i niecnie oknem ucieczki się dopuściła. Wytropienie istoty piekielnej niemożliwym się wydawało, bo ludziska bezmyślnie ślady rozdeptali i trop zatarli... A jednak, drodzy czytelnicy, jak dowodzą relacje świadków, Wódz wykazał się umiejętnościami, które nam, ludziom cywilizowanym, za bajki mogą uchodzić; z nosem przy ziemi biegał, niczym pies za tropem ganiał, gębę se czymś umazał, pyłem z ziemi się obsypywał, ku niebu przeciągle zawodził, aż się wszyscy pobożnie żegnać zaczęli... Aż trop wywęszył!
A jakież wielkie zębiska owa bestia miała... (3) |
Szeryf i państwo przyjezdni zara grupę pościgową zmontowali, na konie wsiedli i za bestią pojechali. Ale, jak wiadomo, łatwiej wszę kulawą w mrowisku obaczyć niźli co w górach znaleźć, więc ludzie szeryfa rychło do miasteczka wrócili, jeno naszych przyjezdnych bohaterów na poszukiwaniach zostawiwszy. Im to, drodzy czytelnicy, zawdzięczają życie mieszkańcy, bo niczym w opowieściach grozy, którymi się młode niewiasty rozkoszują, tegoż wieczora bestia wróciła siać strach i śmierć! A za nią nasi nieustraszeni bohaterowie, by w ostatniej chwili bestię na gorącym uczynku zastać! Ogień celnie do niej otworzyli, ale diabelnego nasienia kule się nie imają. Tchórzliwie potwór na powrót w góry zbiegł. Nieugięty pan Discroll odważnie na straży mieszkańców się ostał, a pozostali w pościg za bestią ruszyli.
Noc to pamiętna była, o której jeszcze przez lata będzie się opowiadać. Ziemia trzęsła się w posadach, z nieba gromy biły, góry jarzyły czerwoną poświatą. Tak to bohaterowie całą noc z krwiożerczą bestią walczyli. Wszyscy wiemy jak to się skończyło. Nad ranem wrócili dumnie z głową bestii przy siodle Wodza dyndającą. Pani Sonia, która nieustraszenie gniew bestii na siebie wzięła, pokiereszowana straszliwie była. Ziejąca ogniem piekielnym bestia korpus jej przypaliła, pazurami ciało poszarpała, paszczą mało kończyn i innych wyrostków nie odgryzła. Bogu dzięki pani Sonii takie przygody to nie pierwszyzna, to i z ran śmiertelnych się wylizała.
Tak to było w Yellow Rock, drodzy czytelnicy. Niech ta historia, wiernie przeze mnie spisana, będzie przestrogą dla młodych pałających chęcią przygody na Dziwnym Zachodzie, a i ducha umocnieniem, bo odważnych bohaterów jak widać na prerii nie brakuje.
҉҉҉҉҉҉
Komentarz techniczny:
Zarys przygody "The Cursed Prospector" został zaczerpnięty z 1001 Plots. Zachłanny poszukiwacz złota przegrał w karty złote amulety zrabowane z indiańskiego grobowca. Niegodny postępek przebudził mściwego "ducha", który podąża tropem zrabowanych kosztowności. Co noc znajdowane są krwawe truchła nieszczęśników, którzy weszli w posiadanie indiańskich błyskotek. Potwór w zajawce był nieodkreślony, podchwyciłem więc sugestie/domysły bohaterów i bestia rychło przywdziała wilczą skórę. Dobrze, że banditos mieli spory zapas srebrnych dolarówek.
Przy okazji skoro bohaterowie znaleźli się w cywilizowanym miejscu, to i liznęli trochę cywilizowanych rozrywek. Testy Hazardu oparte na Texas Hold'emowym rozdaniu niewątpliwie dodają do westernowego klimatu, a i nie zabierają wiele czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz